Pielgrzymka konna: Małe i duże konie w droze do Lichenia

Foto: {[description]}
Przeczytanie artykułu zajmie Ci 4 minuty

Pielgrzymka konna: Małe i duże konie w droze do Lichenia

Dnia 7 lipca tego roku w Licheniu mieszkańców i pielgrzymów zaskoczył niecodzienny widok korowodu jeźdźców wkraczający na teren bazyliki pod wezwaniem Matki Bożej Bolesnej. Z radością, dumą i wyraźnym zmęczeniem na twarzach oraz śpiewem na ustach na teren Sanktuarium wkraczało 26 pielgrzymów na swoich rumakach.

{[description]}

Trzech pierwszych w mundurach wojskowych zgodnych z tradycjami Ułanów Jazłowieckich z okresu międzywojennego, pozostali w charakterystycznych jednakowych koszulach z emblematem VI Konnej Pielgrzymki z Trzebnicy do Lichenia. Tak wielkim zainteresowaniem nie cieszyła się w Licheniu żadna inna grupa pielgrzymów. Dodatkowo została przywitana na progu Bazyliki przez księdza  Roberta Krzywickiego, natomiast konie zostały bardzo uroczyście poczęstowane kostkami cukru. Witali nas, także uczestnicy pielgrzymki autokarowej z parafii Czeszów i Koczurki, z którymi modliliśmy się na wspólnej Eucharystii w bazylice.
 Tak oto zakończyła się VI Konna Pielgrzymka Trzebnica – Licheń, w której udział brało 40 osób i 26 koni. Organizatorem po raz szósty z rzędu był ks. Krzysztof Dorna SDS, kapelan pielgrzymujący konno, któremu pomagał występując nie tylko w roli kapłana, ale również jako ratownik medyczny ułatwiając bezpieczny przejazd uczestnikom ks. Jacek Tomaszewski na swoim mechanicznym rumaku „ochrzczonym”  imieniem „Suzi” (od marki samochodu Suzuki). O porządek i bezpieczeństwo dbali Komandorzy – przewodnicy i opiekunowie poszczególnych grup.
 Trasa liczyła około 200 km i przebiegała głównie drogami polnymi lub mniej ruchliwymi ulicami asfaltowymi.
 Początek wielkiej przygody z Bogiem na łonie natury w towarzystwie swoich podopiecznych pielgrzymi rozpoczęli 2 lipca w Taczowie Małym,  skąd konno wyruszyli do Lasku Bukowego w Trzebnicy. Tu po błogosławieństwie ks. Jerzego Olszówki SDS oraz słowach przywitania Burmistrza Trzebnicy Pana Marka Długozimy, nastąpiła prezentacja wszystkich uczestników oraz ich podopiecznych.
 Pielgrzymi zostali podzieleni na cztery grupy. Trzy  grupy jeźdźców konnych zostały oddane pod dowództwo swoich Komandorów, z których każdy osobno nadzorował czas i tempo przejazdu  swojej grupy. Każda grupa liczyła po 8 osób, co było optymalną liczbą dla bezpiecznego i sprawnego przejazdu. Czwartą grupę stanowiła ekipa techniczna, czyli  pielgrzymkowicze, którzy zajmowali się pracami obozowymi, porządkowymi  i innymi niezbędnymi sprawami technicznymi. W tej ostatniej grupie brały również udział dzieci i młodzież, którzy pod rozkazami swojego Komandora Wojciecha Błeckiego dzielnie stawiali czoło fizycznej pracy i konieczności wczesnego wstawania (codzienna pobudka obowiązywała o 5 rano).
 Kim właściwie byli pielgrzymi i ich rumaki? To ludzie z różnych grup społecznych, różnych zawodów i profesji, w różnym wieku: od młodzieńczego aż po bardzo dojrzały,  z różnych miast: z Wrocławia, Głogowa, małych miejscowości pod Wrocławiem, Trzebnicą, nawet z Nowej Soli i mocna grupa z Potaszni i okolic Doliny Baryczy. Ludzie, którzy w większości nie znali się wcześniej, a mimo to bardzo szybko znaleźli wspólny język i potrafili poddać się obozowej dyscyplinie. Każda forma pielgrzymowania gromadzi ludzi, którzy czują większą niż na co dzień potrzebę wejścia w sferę duchowo-religijną. Pielgrzymi nieśli ze sobą swoje intencje do Matki Boskiej Bolesnej. Podziękowania, prośby i inne modlitwy można było przelać na papier do wielkiej czerwonej księgi intencji, która towarzyszyła grupie podczas całej drogi.  
 Jeżeli ktoś myśli, że do przebycia niełatwej jednak drogi ok. 200 km potrzeba wybitnych i drogich rumaków, to się myli. Ważne, aby były wytrenowane w jeździe rajdowej i dobrej kondycji, towarzysze codziennych przygód  i zabaw, rasowe i trochę mniej rasowe: duże wielkopolskie i małe kuce, ślązaki, małopolskie i koniki polskie - zupełny tygiel. Korowód konny stanowił piękną, kolorową wstążkę wijącą się wśród pól, ulic i barwnych łąk, nie pozostawiając żadnego przechodnia obojętnego na taki widok.
  Wracając jednak do trasy przejazdu to kolejnym punktem na mapie były Koczurki, gdzie wszyscy spędzili swoją pierwszą wspólną noc. W następnym dniu pielgrzymi zostali ugoszczeni przez parafian z Czeszowa i uratowani w ulewną pogodę ciepłą zupą i własnoręcznie upieczonym ciastem, nocleg natomiast wypadał w Lelikowie w gospodarstwie  Państwa Pogorzelskich, którzy ku wielkiej radości najmłodszych użyczyli swojej stodoły jako dachu nad głową. W trzecim dniu postój wypadał w Jankowie Zaleśnym, gdzie uraczono nas ciepłą strawą, natomiast nocleg przypadł w bardzo gościnnej rodzinie Państwa Kasprzaków i Państwa Kądziela w miejscowości Raszków. Pogoda kolejnego dnia nie rozpieszczała nas promieniami słońca i po krótkim popasie w Macewie, gdzie gospodarze okazali się bardzo szczodrzy krzepiąc mokrych pielgrzymów ciepłym posiłkiem zakończyliśmy przemarsz, po drodze odprawiając Mszę Świętą w uroczym sanktuarium Matki Bożej Łaskawej w Tursku. Noc spędziliśmy w  Pleszówce – nowej bazie. Przedostatni dzień należał do jednego z najdłuższych pod  względem ilości przebytych kilometrów. Po krótkim postoju w Grodźcu w stajni hucułów (w tym czasie jedna z grup była goszczona w  Grabowej) wszystkie cztery grupy spotkały się w Trójce u Państwa Juszczaków. W ostatnim upalnym dniu ciekawym wydarzeniem była przeprawa promowa jeźdźców i ich koni, gdzie wiele z nich prom widziało po raz pierwszy w życiu, na szczęście obyło się bez przykrych przygód. Ten etap po krótkim odpoczynku przed klasztorem Kamedułów kończył się wspomnianym na wstępie uroczystym wjazdem do Bazyliki w Licheniu.  
 Warta wspomnienia jest misja jednej z uczestniczek, której niestety nieżyjący już mąż śp. Pan Zygmunt Pelc - uczestnik poprzednich pielgrzymek rozpoczął plan sadzenia  tzw. dębów katyńskich ku czci zamordowanych żołnierzy przez NKWD w 1940 roku. W związku z tą misją posadzono na szlaku 5 dębów, które po drodze zostały poświęcone i omodlone przez pielgrzymów.
 Tak oto wyglądała trasa krótka na papierze, a jednak pełna przygód i wrażeń w czasie drogi. Na zawsze w pamięci pozostaną wspólne ogniska, przy których słuchało się pogadanek księży, wesołych rozmów i wspólnych  śpiewów przy akompaniamencie gitary.
 Jednak to co najbardziej nas zaskoczyło to nieoczekiwana polska gościnność dosłownie i bez wyjątku na każdym kroku. Nie było  postoju, na którym gospodarze nie okazywaliby ogromnej dbałości o pielgrzymów i ich konie. Często serwowano niemal królewskie posiłki, udostępniano swoje domy do dyspozycji gości. Koniom również nie brakowało siana i owsa. Życzliwość nie omijała nas także w czasie drogi, gdzie przypadkowi obserwatorzy bezinteresownie proponowali wodę dla ludzi i koni, bardzo serdecznie spełniali drobne prośby, wskazywali drogę i pomagali w razie potrzeby.    

Edyta Paplińska
uczestniczka VI konnej pielgrzymki z Trzebnicy do Lichenia

www.kp.sds.pl

GALERIA