Błogosławiona Hanna Chrzanowska u Salwatorianów

Foto: {[description]}
Przeczytanie artykułu zajmie Ci 3 minuty

Błogosławiona Hanna Chrzanowska u Salwatorianów

Od 28 kwietnia 2018 r. Polska, a szczególnie ziemia krakowska, ma nową orędowniczkę w niebie - błogosławioną Hannę Chrzanowską. Wśród wielu świadków jej życia są Salwatorianie. W 1964 roku Błogosławiona Hanna zainicjowała kilkudniowe rekolekcje dla chorych. Odbywały się one co roku, najpierw w domu rekolekcyjnym Salwatorianów w Trzebini (do 1984 r., czyli przez 20 lat), następnie w Kalwarii Zebrzydowskiej u oo. Bernardynów (1984-1989). Konferencje dla nich i personelu głosili wielokrotnie kard. Wojtyła, o. Leon Knabit, o. Karol Meisner.
{[description]}

Wspomnienia z tego okresu, w jednym ze swoich artykułów opisał o. Leon Knabit (przytoczone poniżej). Drugą osobą, która żywo wspomina nową Błogosławioną jest s. Aniela Garecka Salwatorianka. Jej świadectwo i pracę ze świetymi można przeczytać pod linkiem:
http://wroclaw.gosc.pl/doc/4678671.Siostra-Aniela-co-poszla-na-calosc-i-pracowala-ze-swietymi

Wyjazdowe Rekolekcje dla chorych w Trzebini
(…) Wspaniała pielęgniarka, nieżyjąca już dzisiaj Hanna Chrzanowska, wielką troską otaczała chorych, nieraz całymi latami przebywających w domu, bez wystarczającej opieki lekarskiej, przy niezbyt życzliwym stosunku rodziny czy sąsiadów i niewystarczającym zainteresowaniu opieki społecznej czy też parafii. Zainteresowała tymi ludźmi i uwrażliwiała na ich potrzeby duchowieństwo parafialne, w czym dzielnie sekundował jej proboszcz mariacki ks. infułat Ferdynand Machay oraz młody a dobrze zapowiadający się ksiądz – Karol Wojtyła. A kiedy ksiądz Wojtyła został biskupem i pasterzem Kościoła Krakowskiego, sprawa nabrała rozmachu. To, co w szerokim tego słowa znaczeniu nazwać można pielęgniarstwem domowym, zaczęło przynosić owoce. Biedni chorzy wiedzieli już, co znaczy posprzątane mieszkanie, umycie, regularne posiłki, leki, a nawet … rekolekcje. Tak! Dzięki życzliwości Księży Salwatorianów, którzy w połowie lat sześćdziesiątych udostępnili swój dom rekolekcyjny w Trzebini, możliwe stało się zorganizowanie każdego roku paru turnusów rekolekcji dla ludzi, którzy nieraz po kilka lat z okna swojej rudery mogli widzieć jedynie mały trójkącik nieba – raz szarego, raz niebieskiego i oczywiście czarnego.
Z pomocą przyszły duszpasterstwa akademickie, siostry zakonne, nowicjaty klasztorów żeńskich i męskich, a także pielęgniarki i lekarze oraz rzesza świeckich, którzy służyli zwłaszcza nie tak łatwymi wtedy do zdobycia środkami transportu, by chorych przywieźć i odwieźć. I mieliśmy wtedy taki pięciodniowy szpital… w domu rekolekcyjnym. Szkoła prawdziwej troski o człowieka. Kalectwa nieraz okrutne, choroby przewlekłe najprzeróżniejsze, stany psychiczne arcytrudne. Pochylaliśmy się z troską i szacunkiem nad wszystkimi chorymi i nad każdą osobą. Takimi też byli i odwiedzający chorych w Trzebini, czy potem w Kalwarii Zebrzydowskiej u Ojców Bernardynów, arcypasterze – księża kardynałowie Karol Wojtyła i Franciszek Macharski oraz księża biskupi. Z czasem nabieraliśmy doświadczenia, chętnie też korzystaliśmy z doświadczenia innych – że choroba nie jest jednak najważniejsza, że najważniejszy jest człowiek. Jeśli całą uwagę skupiało się na chorobie, to człowiek dziwnie karlał – stawał się egocentryczny, nadmiernie wymagający, żądając nawet tego, co mu się nie należało, niekiedy wprost szantażował swoje otoczenie i wykorzystywał dobrą wolę, zwłaszcza niedoświadczonych wolontariuszy. I dlatego staraliśmy się nie pozwolić na roztkliwianie się nad chorobą. Panie różnego wieku ze stwardnieniem rozsianym, na wózkach, sparaliżowane, zachęcaliśmy do większej troski o siebie, o jakiś tam makijaż i wedle możności elegancki strój. Sprowadzaliśmy różnych interesujących ludzi, którzy opowiadali chorym o szerokim świecie i pokazywali ciekawe przeźrocza. Wprowadzaliśmy też bardzo wiele humoru. Czasem przynosiły go dzieci odwiedzające poszczególne turnusy, czasem studenci, często także duchowni prowadzący rekolekcje. Nasi chorzy – bywało – reagowali wręcz huraganowym śmiechem. Gdyby ktoś nieświadomy usłyszał te salwy ZDROWEGO śmiechu tylko przez drzwi, a potem zajrzał do środka, nie posiadałby się ze zdumienia – a więc tak mogą śmiać się ludzie uważani przez wielu za wraki, za biologiczny margines społeczeństwa? Tak, mogą. Oczywiście nie rozśmiesza się ludzi umierających (choć święci i w obliczu śmierci potrafili swobodnie żartować) ani odczuwających dotkliwy ból fizyczny. Czy tak, czy owak, jednak jeśli lekarz potrafi rozśmieszyć chorego, to jest to wielki sukces – powiedział ktoś, widać niegłupi. (…)
https://www.apostol.pl/czytelnia/rozne-artykuly/o-chorobie-i-cierpieniu


Błogosławiona Zobacz galerię